Warning: openlog() has been disabled for security reasons in /home/maciosmx/domains/woltuszowa.pl/public_html/modules/syslog/syslog.module on line 76

Warning: syslog() has been disabled for security reasons in /home/maciosmx/domains/woltuszowa.pl/public_html/modules/syslog/syslog.module on line 79
Legenda o Mogile | Wołtuszowa

PostHeaderIcon Legenda o Mogile

Zachód słońcaMinął gorący letni dzień. Słońce powoli zaczęło chować się za górę i swoimi promieniami oświetlać intensywnie zachodni horyzont, tak, że wydawało się jakby za górą  coś  paliło się, a płomienny żar swoimi językami wyglądał zza góry. Czarne chmury, poskręcane w kołtuny i warkocze, owinięte pierścieniem słonecznej jasności zdawały się grozić okolicy nadciągającą burzą. Wszyscy mieszkańcy doliny spoglądając na to zjawisko przekomarzali się między sobą prorokując, jedni deszcz, drudzy piękną pogodę. Wieczór zapadł cicho i spokojnie. Niektórzy ze starszych poschodzili się na drewniane bale drzewa leżące przy drodze, usiedli na nich i gadali o wszystkim i o niczym. Od czasu do czasu wybuchali rzęsistym śmiechem, to znów przekomarzali się i udowadniali swoje racje. Jedni odchodzili drudzy przychodzili i tak mijał im wieczór, kolejny w ich życiu. W zasadzie dni były do siebie bardzo podobne, wręcz nieraz monotonne, bo to do miasta daleko, to i co było innego robić. Byleby tylko do garnka włożyć co było, to już było dobrze.

Niektórzy swoje całe życie tutaj przeżyli i swej okolicy nie opuścili ani razu. Może trochę ze strachu przed nieznanym, może bez potrzeby nie chcieli się ruszać nigdzie, w każdym bądź razie, gdy tylko ktoś nowy pojawiał się na szlaku handlowym, od razu wzbudzał ciekawość i zainteresowanie miejscowych. Porą letnią dość dużo karawan kupieckich ciągnęło traktem wzdłuż doliny obładowanych przeróżnym towarem wiezionym od Turków czy Węgrów, dalej w kraj do możnych Panów i Panien, co to czekali na nich jak na  dobrą nowinę. Wieźli wszystko co mogli sprzedać czy zamienić u nas, a więc płótna, wina, naczynia, narzędzia, stroje, a nawet broń. Drogi znali dobrze, a dla bezpieczeństwa swego i swoich towarów jeździli najczęściej w większych tabunach, bo im liczniejsza była grupa podróżnych tym spokojniej się podróżowało i mniej było zaczepiających. Czasem po drodze udało się coś sprzedać, przenocować w jakiej chałupie, ale najczęściej to zadaszony płachtą wóz był jedynym majątkiem i własnością handlujących. Nie każdy do handlu się nadawał. Strach przed śmiercią, bandytami, grabieżą skutecznie weryfikował grupę ludzi odważnych, którzy nie patrząc na pogodę i niedogodności wędrowali po całym świecie ofiarując to, co z danego kraju dla innych było najcenniejsze i najpotrzebniejsze. Tak to nowe pomysły i nowe towary dość szybko rozprzestrzeniały się po świecie dzięki odważnej grupie ludzi o nazwie kupcy.

W świetle zmierzchuTego dnia pośrodku doliny gdzie siedzieli miejscowi chłopi i odpoczywali po gorącym dniu na środku traktu od strony południowej pojawiła się karawana kupiecka. Wozów chyba z kilkanaście jadąc jeden za drugim ciągnęło traktem w dół. Widok to był niesamowity. Twarze kupców wydłużone, smukłe o ciemnym zabarwieniu skóry wskazywały na ludzi innego narodu, jakby tacy sami a jednak trochę inni niż miejscowi. Ciała ich opatulone były długimi workowatymi tunikami a głowy nakryte kapturami. Wszystko to miało zabezpieczać przed wiatrem, słońcem, ciepłem i zimnem zarazem. Wydawali się być spokojni, obojętni i nawet nie zwracać uwagi na gapiących się na nich ludzi. Wiedzieli, że tutaj niewiele zdziałają, bo lud miejscowy był ubogi i jedynie na wymianę towarów gotowy. Słyszeli jednak, iż w tej niby spokojnej okolicy od pewnego czasu coś niedobrego zaczęło się dziać, bo to jedni drugim wieści przenoszą a ostrożności nigdy nie za dużo. Ponoć w tych lasach na zboczach doliny zagnieździli się bandyci, zwyczajni zbóje, co to na kupców napadają, towar kradną a ludzi mordują albo z niczym puszczają. Nie byli to miejscowi, ale opryszkowie z sąsiednich krain przybyli, co to nigdzie spokojnego życia wieść nie mogą, ani uczciwą pracą się dorabiać tylko zdziczeli całkowicie i w swojej kompanii rzezimieszków czują się swobodnie i dobrze. Miejscowych nie tykali, bo byli biedni, ale kupcom nie przepuszczali i od pewnego czasu stali się ich zmorą.

W tunelu drzewTego dnia nikt nie spodziewał się zasadzki na tak duża karawanę, bo siła ludzi była dość duża a i broni też mieli sporo przy sobie. Kupcy jednak ostrożnie rozglądając się po zaroślach i szuwarach czuli się niepewnie i w każdym szmerze, odgłosie upatrywali coś niedobrego. Właśnie oddalili się od miejscowych chłopów siedzących przy drodze i wjechali w wąski tunel wiodący brodem rzeki. Potężne gałęzie starych drzew muskały wozy kupieckie tak, iż podróżni, co chwila musieli schylać swoje głowy, aby nie dostać po twarzy zielonymi biczami drzew. Tunel ciągnął się ponad dwieście metrów, toteż umilkły rozmowy i podróżny gwar a wszyscy skupili się na tajemniczej ciszy, która jakby na zawołanie towarzyszyła tej wodnej przeprawie. Pierwsze wozy zobaczyły już światło prostej drogi kończącej najbardziej niebezpieczny odcinek, a uśmiech na twarzy podróżnych zwiastował nadzieję na spokojną dalszą podróż, gdy jakby z powietrza, spod ziemi wyłoniło się stado dzikich, zwariowanych postaci, które skacząc na konie, wozy, i ludzi w mgnieniu kilku sekund opanowały karawanę kupiecką. Twarze ich straszne, osmolone, pozatykane chustami dla niepoznaki o groźnych i stanowczych minach nie zwiastowały nic dobrego. Atak był tak szybki, tak przebiegły, że podróżni nie zdążyli nawet broni powyciągać, a już przy ich głowach w pogotowiu czekały miecze i noże zbójów, aby gdy tylko się poruszą zatopić swoje ostrza po rękojeść w ciele kupców. Banda była ogromna, zdziczała, tak, że swoimi okrzykami, piskami i swawolą odebrali całą władzę w rękach i nogach podróżnym. Korowód zbójów opasał całą karawanę w mgnieniu oka, jedni trzymali za uzdy podrygujące ze zdenerwowania konie, inni siedzieli na wozach krępując kupców a jeszcze inni otaczali całą karawanę by przypadkiem komuś nie udało się zbiec. Po chwili wszystko ucichło, na potężnej gałęzi dębu wiszącej nad brodem rzeki pojawił się herszt bandy Beskidnik. Wysoki o potężnych ramionach i muskularnym ciele sprawiał wrażenie kogoś nadludzkiego, potężnego, komu nie wolno się oprzeć czy sprzeciwiać. Beskidnik ogarnąwszy wzrokiem przerażone twarze kupców odezwał się tymi słowy: Witam Was szlachetni kupcy, ludzie zacni z was i odważni, których podziwiam i wysoko cenię. Dzisiaj jesteście gośćmi naszego małego państewka, gdzie ja jestem królem a to moi wierni poddani. Nie obawiajcie się, nie stanie się wam nic złego, uszczuplimy wam tylko trochę towaru, który ciąży wam okrutnie, my podzielimy go między siebie sprawiedliwie i wszyscy będą zadowoleni. Panie - odezwał się głos jednego z kupców, którzy struchleni siedzieli pod ostrzem nożów beskidników -  my jesteśmy prości, uczciwi ludzie, mamy swoje rodziny, żony i dzieci i takim jak widzisz Panie sposobem zarabiamy na swoje utrzymanie. Prosimy nie rób nam krzywdy, puść nas wolno, a każdy dobrowolnie odda ci część swojego towaru.

Bukowy las na MogileWtem, zza pleców mądrego i dzielnego kupca wyłoniła się postać pięknej dziewczyny o czarno kruczych włosach, poskręcanych w pojedyncze, jakby rozciągnięte sprężyny, które pod delikatnym ruchem głowy falowały po szerokich i śniadych ramionach kobiety. Widok jej odebrał całkowicie Hersztowi bandy trzeźwość myślenia i wszystko to co mówił kupiec w dalszych słowach skierowanych do niego było jedną wielką ciszą, a on sycił swój wzrok widokiem jakby nie z tej ziemi i nie mogąc nad sobą zapanować zeskoczył błyskawicznie z potężnego drzewa i po kilku susach znalazł się na wozie obok dziewczyny. Ręką silną odsunął od siebie kupca a przybliżywszy się do kobiety oddychał głęboko i bardzo niepewnie. Wreszcie po chwili otumanienia zadał jej pytanie: Kim jesteś, jak cię zwą? Jestem Sara, a to mój ojciec Paweł. W domu pozostała matka i jeszcze dwie dużo młodsze siostry. Ja od pewnego czasu pomagam ojcu w handlu, aby utrzymać naszą rodzinę, tym bardziej, że najmłodsza siostra jest bardzo chora i z podróży do waszego kraju obiecałam jej przywieść cudowna wodę, która pozwoli wrócić jej do zdrowia. Nie każ nas Panie, pozwól jechać dalej, ale jeśli chcesz coś nam zabrać to zabierz mnie, a innych z towarem puść wolno. Taką decyzja dasz dowód swojej mądrości i ludzkiej roztropności. W podróżnych, których złapałeś będziesz miał swoich dłużników i podziwiać cię będą za twoją wielkość i twoje miłosierne serce. Ja służyć ci będę, pomagać i spełniać twoje polecenia wiernie, ale gdy wracał będzie mój ojciec z podróży z cudowną wodą do domu pozwól i mnie, choć na chwilę wrócić z ojcem do siostry, zobaczyć ją ostatni raz, a ja obiecuję, że wrócę dalej do ciebie na służbę i więcej życzeń mieć nie będę. Beskidnik stał zdziwiony całkowicie słowami młodej dziewczyny, ale jakże mądrej i odważnej zarazem, która dobrowolnie ofiarowała siebie za wolność pozostałych podróżnych. Beskidnik, choć widział już niejedno w swoim zbójeckim życiu, ale czegoś podobnego jeszcze nie doświadczył, toteż po chwili milczenia i zastanowienia rzekł do dziewczyny i przerażonych kupców: odwaga i mądrość tej kobiety zadziwia mnie, bo nie żaden mężczyzna, ale ona, słaba kobieta ofiarowała siebie za was wszystkich a to rzecz dla mnie niepojęta, żeby ktoś swoją wolność dawał za wolność kogoś innego. Dlatego ja Beskidnik, herszt bandy przyjmuję jej propozycję i puszczam was wszystkich wolno, ją zaś zostawiam na służbie u siebie. Jeśli jednak będzie chciała mnie zdradzić i uciec to i ona zginie a i was po kolei dopadnę i wytracę do ostatniego. Ty zaś kupcze jedź dalej w kraj, sprzedawaj swoje towary, ale gdy wszystko to już uczynisz i znajdziesz źródło z cudowną wodą to przyjedź tu, a córce Twojej pozwolę wrócić z tobą wolno do domu. Ja też kiedyś byłem chory, ale matka moja była gdzieś tutaj w tym kraju za cudowną wodą i to ta woda wróciła mi zdrowie. Szukaj jej, zatem, a gdy będziesz gotowy wracaj, a ja cię puszczę z twoją córką wolno.

W lesie o zmierzchuPo tych słowach Beskidnika zapanowało długie milczenie. Jego pobratymcy ze zdziwieniem i osłupieniem słuchali słów herszta, że tak lekką ręką pozbywa się takiego cennego łupu, ale nikt nie śmiał się mu sprzeciwić bo jego władza była tak potężna, że wszyscy obawiali się protestować. Jeszcze większe zdziwienie w pomieszaniu z radością widniało na twarzach kupców, którzy nie czekając ani chwili w niskich skłonach i cichości powoli zaczęli oddalać się od gniazda zbójów beskidników. Po chwili nad brzegiem rzeki pozostali sami rabusie z minami niezadowolenia i rezygnacji. Była już późna pora toteż czas było wracać do skrytki, jaskini zbójów, która była wiernie strzeżonym ich miejscem mieszkania i przechowywania łupów. Herszt rozkazał Sarze zawiązać oczy, aby nie znając drogi powrotnej z jaskini nie mogła z niej uciec i zdradzić ich miejsce ukrycia. Zbójecka jaskinia znajdowała się głęboko w lesie, na zboczu cudownej góry, porośniętej potężnym lasem mieszanym. Poszycie stanowił miękki jak aksamit wielogatunkowy mech, który porastał kamieniste podłoże. U wejścia do jaskini stały dwa dziwolągi, drzewa pochylone całkowicie do ziemi, tak, że nawet osoba przechodząca obok nie domyślała się, że coś tam pod konarami może stanowić drzwi do domu zbójów. Całość wtopiona w krajobraz leśny nie pozwalała nikomu z zewnątrz odnaleźć tej niebezpiecznej twierdzy. Sara przez pierwsze dni pobytu w jaskini nie wychodziła w ogóle na zewnątrz, bo taka była wola Beskidnika, ale z biegiem czasu jego twarde serce króla, rymanowskiej puszczy zaczęło mięknąć. Wszystko zaczęło się od tego, jak wieczorem zbójeckie towarzystwo położyło się spać, herszt leżał na swojej pryczy, gdy niespodziewanie dało się słyszeć delikatny, cichutki i jakże melodyjny śpiew Sary. W miarę jak jej śpiew zaczął nabierać siły po kolei dźwigały się zbójeckie głowy, aby sprawdzić, kto tak pięknie i uroczo śpiewa o miłości. Piosenka mówiła o dwojgu nieszczęśliwie zakochanych młodych ludziach, którzy zostali rozdzieleni przez zły los i każde z nich chciało umrzeć. Na szczęście jednak ktoś nie chce ich śmierci i pozwala im na spotkanie. To niedobry książę, który podstępem uwiódł dziewczynę, aby ją poślubić, ale skoro ona kocha bardziej innego postanawia naprawić swój błąd, i sam usuwa się w cień. Beskidnika na początku słowa tej pieśni bardzo denerwowały, ale gdy spojrzał dyskretnie na smutną twarz Sary, łzy delikatnie cisnące się na jej oczy i głęboką zadumę młodej dziewczyny, nieco drgnął, skrzywił grymasem usta i szybkim ruchem wstał i wyszedł z jaskini. Przez godzinę chodził po ciemku w lesie a myśli przeróżne kotłowały się w jego głowie, bowiem dotychczasowy spokój życia zbójnickiego zakłóciła mu jedna mała istota – Sara. Nikomu nic nie mówił, nie zwierzał się, ale od pierwszego wejrzenia zakochał się w niej tak silnie, że nie mógł od tej pory normalnie funkcjonować, bo wszystkie myśli, pragnienia kierowały się w jej stronę. Mógł ją zdobyć siłą, przecież była jego branką, mógł jej wszystko rozkazać, do wszystkiego zmusić, ale nie potrafił. Po kryjomu przyglądał się jej, obserwował niby obojętnie jej pracę i wręcz uciekał od bezpośredniego kontaktu z nią. Herszt bandy, Beskidnik, zbój, po prostu się jej bał. Onieśmielała go swoim wzrokiem, dostojnością i wewnętrzną siłą, która jak woda ze źródła wypływała silnym strumieniem z wnętrza Sary. Będąc niewolnicą rządziła Beskidnikiem. Sara, w pierwszym momencie po porwaniu przez zbójów złożyła sobie przysięgę, iż wytrwa we wszystkim co zgotuje jej los, czy będzie musiała zginąć czy przeżyć męczarnie, czy cokolwiek innego nie będzie narzekać ani nikomu się skarżyć. Była twardą i silną psychicznie dziewczyną i wierzyła mocno, że nie po to ją Bóg stworzył, by jej życie miało pójść na marne, bo przecież nie zdążyła jeszcze zrobić nic takiego, by czuć się spełnioną i szczęśliwą zarazem. Toteż pełna odwagi i nadziei czekała spokojnie na rozwój wydarzeń. Jej serce czyste i młode również czuło coś dziwnego, coś nieposkromionego na widok młodego Beskidnika. Wiedziała, że jest zbójem, że grabi i pewnie zabija ludzi i to ją przerażało, ale z drugiej strony to właśnie on uratował jej życie, puścił wolno kupców i obiecał ją ojcu zwrócić w drodze powrotnej do domu. Czemu, tego nie wiedziała, ale czuła, że w jego sercu dzieje się coś dziwnego, bo w hardego, pewnego siebie zbója, od jakiegoś czasu wkroczył niepokój i niepewność. Widziała bowiem, że jego myśli gdzieś krążą, że walczy w nim dwa oblicza, że nie może sobie z tym poradzić i często ucieka przed tym w las, w ciszę, w samotność. Widzieli to również jego pobratymcy, i to zaczęło ich niepokoić, bo od jakiegoś czasu nic nie zdobyli a i plany nie były jasne na przyszłość. Dla nich jasnym było, że przyczyną tego stanu rzeczy jest Sara.

Mogiła - widok z Łysej GórkiTego dnia pierwszy raz Beskidnik pozwolił dziewczynie na opuszczenie kryjówki, podszedł do niej i rzekł: chodź ze mną, pokażę ci trochę naszą okolicę, a i świeżego powietrza się trochę nadychasz. Szedł pierwszy, a Sara zaraz za nim, trochę nieśmiało, ale i z radością, bo dzień za dniem w jaskini ciągnęły się jej strasznie, miała też nadzieję, że może się coś dowie o swojej najbliższej przyszłości. Wnęka w skale ciągnęła się kilkanaście metrów, delikatne łuczywo, co kawałek oświetlało ich drogę, na końcu zaś Beskidnik odsunął ręką potężne zrosty winobluszczu, który jak kotara zagradzał wejście do jaskini. Wyszli na zewnątrz, Sara jak nowonarodzona z ogromną przyjemnością nabrała do płuc świeżego powietrza, rozejrzała się dokoła, uśmiechnęła i z pokorą rzekła do Beskidnika: dziękuję Ci, że wziąłeś mnie z sobą na zewnątrz, bo choć obiecałam ci wierność i służbę ale nie przyzwyczajona do życia tylko w jaskini czułam się tam jak zwierze w klatce, które wie o wolności, ale nie może z niej korzystać. Widzisz Saro- odezwał się do niej Beskidnik_- żyjemy tutaj jak dzicy, nie mamy normalnych domów, nie uprawiamy roli, nie hodujemy zwierząt, po prostu jesteśmy bandytami. Wiele też do szczęścia nie potrzebujemy, bo do teraz to co mieliśmy zawsze nam wystarczało. Ale skoro pojawiłaś się w naszej gromadzie, to dla mnie wszystko się zmieniło. Uświadomiłaś mi nagle, że nie mam żony, nie mam dzieci, nie mam swojego normalnego domu, jak wszyscy normalni ludzie, muszę się chować po lasach i grabić, aby żyć. Do teraz wino, kradzieże, błahostki stanowiły mój żywioł, mój codzienny plan i niczego więcej nie potrzebowałem, ale wraz z pojawieniem się twojej osoby zacząłem wstydzić się tego co robię, twoja odważna prośba z naszego pierwszego spotkania nie wychodzi mi z głowy i nie pozwala skupić się na dawnym życiu. Jesteś Saro piękną kobietą, gdy patrzę na Ciebie drżą mi ręce i nogi i mówię ci to teraz, bo inaczej oszalałbym, zgłupiałbym do reszty patrząc na ciebie, wielbiąc cię i nie mówiąc ci o tym wcale. Masz prawo mnie potępiać i za moje dotychczasowe życie i za swawole ale… Tutaj Beskidnik zawahał się chwilkę, czy to co chce powiedzieć Sarze nie wywoła wstrząsu, czy głębokiej niechęci do niego, ale zebrawszy myśli zatrzymał się i chwyciwszy Sarę za ramię odwrócił ją twarzą do siebie i rzekł z całą determinacją swego umysłu: Saro czy ja mogę się zmienić, czy ja mogę być normalny i normalnie żyć, czy ktoś może mi zaufać i uwierzyć we mnie od nowa, czy ty byś mi zaufała? 

Nastała cisza. Beskidnik strasznym, błędnym i niepewnym wzrokiem spogląda na Sarę jak na wyrocznię, która ma w rękach jego przyszłość i to co powie określi jego być albo nie być, albo będzie stracony na zawsze, albo odzyska nowe życie. Sara patrząc prosto w oczy Beskidnikowi nie zawahała się ani trochę i odważnie powiedziała: opamiętaj się, przestań kraść, wróć do ludzi, do swojej krainy albo też tutaj rozpocznij nowe życie. Wiedz, że łatwo Ci nie będzie, ale jeśli wytrwasz w postanowieniu będziesz szczęśliwym człowiekiem. Popatrz, że do szczęścia nie trzeba tak wiele, byleby było, w co się ubrać, mieć, co do garnka włożyć i ciepło mieć w domu, a reszta sama się ułoży. Jesteś wrażliwym człowiekiem, bo inaczej tak ze mną byś nie rozmawiał, a ja - tu Sara spuściła nisko wzrok - też pokochałabym takiego mężczyznę jak Ty. Po tych słowach Beskidnik z ogromnym impetem chwycił wpół Sarę i zakręcił nią dokoła wrzeszcząc na cały głos: kocham Cię Saro i dziękuję Ci, że we mnie wierzysz, bo inaczej po cóż mi żyć bez celu. Dzisiaj powiem swoim pobratymcom, że kończę swoje przywództwo i zaczynam nowe życie, niech sobie radzą beze mnie, bo ja odchodzę. Tu zbój chwycił za rękę Sarę i mocnym szarpnięciem zmusił do biegu w dół zbocza. Dokąd tak pędzimy? – zapytała dziewczyna – do cudownej wody w dolinie- odpowiedział Beskidnik, To tam chodzą ludzie i mówią, że jest wspaniała, że ma coś w sobie, ponoć jak się jej kto napije to wraca mu zdrowie.  Może i ja żyję dzięki tej wodzie, może i twojej siostrze pomoże. Napijemy się jej dzisiaj, umyjemy nią, a jutro wyruszymy w drogę do twojego domu i weźmiemy jej dla twojej chorej siostry.

Mogiła - widok z KątówWieczór już zapadł, gdy Beskidnik wraz z Sarą wrócili do jaskini i od razu zwrócili uwagę, że coś nienormalnego wokół nich się dzieje. Wszyscy, tak jakby spod oka patrzyli na nich, ale niby jakby obojętnie szykowali się do wieczerzy. Tylko Kmiot – zastępca wodza - siedział bez ruchu na drewnianym klocku i uporczywie wodził wzrokiem za Hersztem. Widział, że jest wesoły i że coś pozytywnego zaszło między nim a Sarą, toteż czekał na chwilę odpowiednią, aby rozpocząć swój plan. Odezwał się z uśmiechem w kierunku Herszta - jak wodzu, widzę, że jesteś w dobrej formie, to kiedy w takim razie ruszamy na las. Wszyscy mówią, że kupcy na Węgry lada dzień będą przejeżdżać traktem, toby wypadało się na nich zaczaić. Widzisz bracie, i Tobie i wam wszystkim pobratymcy chciałem coś wyznać. Podejdźcie tu do mnie na chwilę, bo to co powiem będzie ważne i dla Was i dla mnie. Jaskinia na środku zapełniła się zgrają zbójców o przenikliwych twarzach i mętnym spojrzeniu, a każdy z nich wiedziony ciekawością słów wodza chciał być jak najbliżej. Beskidnik stał wyprostowany pośrodku jaskini i rachował w myślach to, co ma rzec swoim kompanom. Sara stała z boku niedaleko wyjścia z jaskini i bacznie wszystko obserwowała. Moi bracia – tonem mocnym i zdecydowanym odezwał się Beskidnik – przez wiele lat razem spędzaliśmy czas na włóczęgostwie, kradzieżach, zdobywaniu łupów i walce z takim czy innym wrogiem. Żyliśmy w tej jaskini i było nam dobrze, aż do czasu, gdy zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to my jesteśmy niewolnikami, którzy chowają się pod ziemię, aby czuć się bezpiecznie, nie chwalimy się swoimi rodzinami, nie pokazujemy się swobodnie innym ludziom, bo mogliby nas zakatrupić za nasze czyny. Tak naprawdę do niedawna mi to nie przeszkadzało, ale od kiedy pojawiła się wśród nas córka kupca – Sara – dowiedziałem się, że nasze życie jest bardzo ubogie i nieszczęśliwe. Dlatego, po długich moich przemyśleniach chcę Wam oznajmić moją decyzję - odchodzę od Was. Chcę spróbować nowego życia wśród normalnie żyjących ludzi i proszę i Was wszystkich o to, abyście i Wy przemyśleli to, co Wam mówię i może za niedługo spróbowali też zostawić nasz zbójecki proceder. Ty przenikliwy lisie, Ty zdrajco, Ty babski służalczyku- ostro i bardzo głośno odezwał się Kmiot- myślałeś, że tak prosto Ci  pójdzie, a my tak łatwo ci uwierzymy w te twoje brednie o wolności i sprawiedliwości. Tak, znając nasze metody działania, miejsce naszej kryjówki i chowania łupów, możesz nas spokojnie zdradzić przed miastowym jaśnie panem i on ciebie za to wyzwoli, a nas potraci na szubienicy albo wydusi w jaskini. O, nie wodzu, tak łatwo ci nie pójdzie. Nie myśl sobie, że my tak łatwo się na to zgodzimy, jesteś z nami albo przeciw nam, albo dalej będziesz z nami prawdziwym zbójem, albo zginiesz z naszej ręki. Kmiot piekielnym wzrokiem wydał rozkaz szybkiego schwytania Beskidnika, a już przy nim było sześciu chłopa, którzy chwyciwszy go za ręce przywiązali je z tyłu. Beskidnik próbował się rzucać, szarpać, ale wprawne ręce zbójów skutecznie odbierały mu jakąkolwiek władzę w rękach czy nogach. Uspokoił się. Otoczony wokół swoimi dotychczas pobratymcami zrozumiał, że to już koniec ich przyjaźni, koniec dotychczasowej wspólnej sielanki. Nie wiedział co go czeka za chwilę, ale był pewien, znając swoich kolegów, że nie będzie to nic dobrego. W tym momencie podszedł do niego Kmiot i uderzeniem w twarz obalił go na ziemię. Beskidnik wstał, krew lała mu się po twarzy, ale stał dumnie z podniesioną głową i wzrokiem utkwionym w Sarę.

Mogiła - widok z KątówTo przez nią to wszystko – silnie wrzasnął Kmiot – przez tę babę tracimy łupy i nie jesteśmy sobą. I z nim – wskazał ręką na Beskidnika -  i z nią musimy zrobić porządek. Na szubienice z nimi – wrzasnął ktoś z jaskini – na szubienicę – odezwały się kolejne głosy, a ręce zbójów uniosły się z pięściami ściśniętymi w górę. Któryś z nich wyskoczył na skałę sterczącą do wnętrza jaskini i trzymając gruby powróz w ręce zaczął przywiązywać go do haka wiszącego u sufitu. Towarzyszył temu straszny jazgot i pisk beskidników. Podsycali się nawzajem sytuacją, która miała uleczyć ich zmieniony od pewnego czasu byt na dawne beztroskie zbójostwo. W jednej chwili kilku zbójów wciągnęło Beskidnika na skałę, by kontynuować dzieło stracenia herszta, gdy nagle silny i niespodziewany głos odebrał władzę wszystkim skupionym na widowisku zbójom: Zostawcie go, bo zginiecie wszyscy jak jeden i nie będę cackać się  z Wami – był to głos Sary.  W momencie, jak wszyscy skupili się nad straceniem herszta, ona chwyciła w rękę pochodnie i stanęła z nią nad zgromadzonym w jaskini przy wyjściu prochem. Stała zdecydowana na wszystko i swoim pomysłem wprawiła w osłupienie rozsierdzonych zbójów, którzy wściekli do granic możliwości musieli zatrzymać się i spokornieć na głos kobiety, która po raz kolejny chce im pomieszać szyki. Kmiot wkurzony do granic możliwości ruszył pewnym krokiem w stronę Sary wyciskając z siebie w jej stronę słowa zastraszenia: Nie zrobisz tego, bo jesteś słaba i głupia i wiesz, że możesz zginąć razem z nami, dlatego oddaj mi tę pochodnię a nie zrobimy ci nic złego. Nie wierz mu – krzyknął mocno Beskidnik – to oszust i kłamca, który chce się sycić śmiercią i rozlewem krwi. Tutaj spowolnił swój głos i delikatnie jakby wokół nie było nikogo rzekł do Sary: Kochana moja, smutno mi, że to wszystko tak a nie inaczej się układa, mój sen o pięknym i uczciwym życiu pozostanie pewnie snem, ale chcę żebyś wiedziała, że to był najpiękniejszy sen w moim życiu. Zrób co masz zrobić i nie bój się tych rzezimieszków, ale wiedz jedno, że ja tam daleko, gdzieś w pięknej niebieskiej krainie będę czekał na ciebie, aby dokończyć nasze dzieło wspólnego, pięknego życia. Po twarzy Sary łzy płynęły jednym ciurkiem, wiedziała bowiem, że za chwilę musi nastąpić coś ważnego, coś co może odmienić życie najbliższej okolicy na zawsze – pozbycie się zbójów. Wszystkie oczy beskidników zwrócone były na rękę Sary, w której pochodnia powiewała jasnym płomieniem i nie zwiastowała nic dobrego. Sara wyprostowała się mocno, spojrzała radośnie na Beskidnika, po czym, widząc, że Kmiot zmierza do niej coraz szybszym krokiem, wypuściła pochodnię na proch a sama odskoczyła za odłam skały sterczący u wejścia do jaskini. Potężny wybuch zatrząsł całą jaskinią, wszystko stanęło w płomieniach i z chwili na chwilę wybuchały nowe beczki prochu zgromadzone w jaskini. Olbrzymi podmuch ognia, po pierwszym wybuchu uderzył w kierunku wyjścia z jaskini. Sara jednak, zakryta wypustem skalnym ocalała i szybko jak tylko mogła ruszyła korytarzem do wyjścia z jaskini. Kolejne wybuchy groziły jej co kawałek drogi, ale wiedziona chęcią przetrwania nie poddawała się strachowi i w kilka sekund stanęła na zewnątrz jaskini. Odskoczyła na bok szybko, upadła i w tym momencie olbrzymi wybuch zatrząsł wzniesieniem. Z wejścia do jaskini wypłynął olbrzymi strumień ognia i całe sklepienie jaskini zawaliło się z ogromnym hukiem. Sara wstała szybko, odskoczyła na bok i z przenikliwym szlochaniem padła osłabiona na ziemię.

Mogiła - widok z WoltuszowejWiedziała, że zginęli wszyscy. Skalne sklepienie jaskini, jak potężna kołdra przykryło wszystkich równo i sprawiedliwie. Czy tak miało być? Czy ona, nikła istota miała przyczynić się do  wytracenia zbójców – beskidników?  Wszystko mieszało się jej w głowie, ale czuła ulgę i wrażenie dobrze spełnionego zadania. Podniosła oczy na dymiące wzniesienie, skotłowane kłębowiska dymu wymieszanego z kurzem i uczuła dziwny spokój. To miejsce jest szczególnym miejscem dla tej ziemi, gdzie pogrzebany został dawny porządek i niechlubne zwyczaje, ale też i miejsce, gdzie spoczął człowiek, dający nową nadzieję dla tej utrudzonej i biednej ziemi. Sara ocknąwszy się nieco, sama do siebie rzekła spokojnym głosem: Ta góra to mogiła dla wielu ludzi, choć zbójów, ale zawsze ludzi i nie zawsze do końca winnych swojego postępowania. Ta góra to mogiła i dla mojego ukochanego Beskidnika, człowieka, który zrozumiał swój błąd i postanowił poprawić swoje życie. Zawsze będę o tym pamiętać i wracać na to miejsce, jak na mogiłę kogoś kogo kochałam i kochać nadal nie przestanę. Sara zszedłszy ze wzniesienia do wsi opowiedziała mieszkańcom o zdarzeniu, jakie miało miejsce na górze, o tym, że nikt i nic już nie będzie zakłócać życia i im i karawanom na trakcie kupieckim. Mieszkańcy serdecznie przyjęli Sarę do siebie, ugościli i dali schronienie, ale tylko na chwilę, bo dziewczyna spotkawszy w karawanie kupieckiej jadącej na Węgry swojego ojca postanowiła z nim wrócić do domu, do swojej chorej siostry. Ojciec jednak nigdzie nie znalazł cudownej wody dla swojej chorej córki, toteż ucieszył się bardzo wieścią, iż wodę taką znalazła w tej ziemi Sara.
Jak wieści głoszą po kilku latach wróciła Sara do tej ziemi, wróciła z małym synkiem, małym Beskidnikiem, bo tak go nazywała. Wiodła życie skromne, acz pracowite. Wielbiła Boga za cudowne źródło, które uzdrowiło jej chorą siostrę i codziennie chodziła z synkiem na górę jego ojca, mogiłę Beskidnika.
Spisał: Adam Śliwka